Wczesna kastracja - za i przeciw,

czyli barbarzyństwo a może jednak najlepszy wybór


Temat wczesnej kastracji, to temat budzący nadal wiele kontrowersji. Zdania tak hodowców jak i weterynarzy są podzielone.

Zacznę może od hodowców.

Coraz więcej hodowców jest w pełni przekonanych do słuszności kastracji kociąt w wieku około 3 miesięcy. Kastrują wszystkie swoje kocięta nieprzeznaczone do hodowli przed oddaniem ich do nowych domów. Ta grupa hodowców jest w pełni przekonana do tego, że jest to najlepszy moment na wykonanie zabiegu i nie spotkałam do tej pory takiego, który po podjęciu decyzji o kastracji swoich kociąt, po wykonaniu pierwszych i kolejnych zabiegów kastracji z czasem się z tego wycofał. Inni mają mieszane uczucia, nie są pewni co lepsze dla ich kotów, pytają, czytają, zastanawiają się i obserwują, ale sami do tej decyzji jeszcze nie dojrzeli. Są i tacy, którzy są mniej lub bardziej zagorzałymi przeciwnikami wczesnej kastracji kociąt. Tych ostatnich troszkę ciężko jest mi zrozumieć, bo zawsze z trudem przychodzi mi pojęcie dlaczego ktoś twierdzi coś z cała stanowczością, mając na potwierdzenie swych tez jedynie ogólniki, nie bo nie i koniec i kropka. no cóż...

Temat interesuje mnie od dobrych paru lat, zaczęłam się w niego wgłębiać już na etapie planowania hodowli i po tych kilku latach mam trochę obserwacji i spostrzeżeń. Rozmawiałam z wieloma hodowcami różnych ras kastrujących swoje maluchy - wielu od kilku lat, staram się w miarę możliwości, śledzić rozwój kotów, tak wcześnie jak i "tradycyjnie" kastrowanych. Począwszy od miotu D, urodzonego w grudniu 2009r., mam też możliwość śledzenia rozwoju wcześnie wykastrowanych kotów z mojej hodowli. Nie spotkałam się do tej pory z ani jednym przypadkiem negatywnego wpływu wczesnej kastracji na rozwój czy zdrowie kota - ale to, że ja się nie spotkałam, nie oznacza, że takowego nie ma. Niemniej jednak dla mnie bardzo silnym dowodem na to, że kastracja nie wpływa w żaden negatywny sposób na rozwój kotów jest to, że nigdy przez tych kilka lat, nikt, nigdzie nie potrafił przytoczyć ani jednego przykładu - konkretnego, wziętego z życia, świadczącego o tym negatywnym wpływie. Wszelkie argumenty na nie sprowadzają się do ogólników, pustych frazesów nie popartych żadnym konkretem, żadnym przykładem.

A tak na marginesie, nie znam ani jednego hodowcy, kastrującego kocięta, który byłby typem "producenta", rozmnażacza czy gdzieś tam z pogranicza pseudo, a z drugiej strony, nie spotkałam również wśród "szemranych" hodowców, takiego, który kocięta by kastrował. Nie oznacza to oczywiście, że hodowca, który swoich kociąt nie kastruje, jest złym hodowcą, myślę, że raczej jest na etapie, że jeszcze do tego nie dojrzał, nie jest do końca przekonany, ale prędzej czy później, wprowadzi zasadę kastrowania maluchów u siebie jako standard.

Czy wygodniej i łatwiej jest dla hodowcy kastrować kocięta - to zależy z jakiego punktu widzenia ;) Na pewno jest to dodatkowy stres w odchowaniu kociąt, na pewno dodatkowy wydatek, na pewno wydłuża się okres pobytu maluchów w hodowli i brutalnie mówiąc, to hodowca ponosi ryzyko, że któryś maluch zabiegu nie przeżyje, a nie opiekun, a tego ryzyka nigdy tak naprawdę wykluczyć nie można...

Teraz weterynarze. Są tacy, którzy są do wczesnej kastracji w pełni przekonani i ją polecają, jako najlepsze rozwiązanie, są tacy, którzy przekonani nie są, ale zabiegi wykonują, są tacy, którzy po prostu nie mają zdania i są też tacy, którzy głoszą tonem nie znoszącym sprzeciwu, że wczesna kastracja to skandal, barbarzyństwo itd. itp. Dlaczego? Może dlatego, że tak naprawdę jest bardzo mało badań i opracowań na temat wczesnej kastracji, bo przeprowadzana jest przecież stosunkowo niedługo. Więcej jest angielskojęzycznych opracowań, a naszych rodzimych... no maleńko. Baaa, co tu mówić o wczesnej kastracji, w Polsce kastracja jako standard weszła tak naprawdę dopiero w latach 90 i niestety, jak standardowe zabiegi, powiedzmy, że większość wetów przeprowadzać potrafi, tak już metody bardziej nowoczesne... no niestety, ale trzeba się namozolić, żeby znaleźć dobrego i doświadczonego weta. Wcale nie jest tak prosto znaleźć weta, który potrafi przeprowadzić zabieg kastracji kotki małym cięciem. Słyszałam od wielu wetów fascynujące teorie, że to zależy od wielkości kota a jeśli kot jest duży, to trzeba wyrywać.. :o - nie, to zależy od umiejętności, niestety. Z metodą kastracji kotki cięciem bocznym jest jeszcze gorzej, a przy tej metodzie, to już wielu wetów popisuje się ogromnie, twierdzą bowiem, że kastracja bocznym cięciem jest w ogóle niemożliwa, a tą metodą można kotce jedynie podwiązać jajniki. Inni weci z kolei opowiadają, że przy tej metodzie istnieje ryzyko, że "coś" w środku zostanie i może potem rakowieć, no fakt, jeśli zostanie, to może rakowieć, ale metoda tak naprawdę jest prostsza niż przy cięciu brzusznym i łatwiejszy dostęp do macicy i jajników, tylko trzeba się jej nauczyć ;) Z wetami delikatnie rzecz ujmując ciężka sprawa, z dotychczas przeze mnie przepytanych, argumentacja na nie, niestety, a może stety, nie wzbudziła we mnie nadmiernego zaufania, przede wszystkim powtarzają sterotypy, które nie znajdują potwierdzenia w dotychczasowych badaniach ani w realnym życiu, a są i tacy, którzy przyparci mocno do muru używają argumentu, dla mnie, co najmniej mało fachowego: no przecież do CZEGOŚ to musi być potrzebne... Z moich obserwacji wynika, ze głównie na nie są ci weci, którzy nigdy takiego zabiegu na maluchu nie przeprowadzali... i po prostu zrobić go nie potrafią. Może wyciągam zbyt daleko idący wniosek, ale z tym samym spotykam się i w innych kwestiach, właśnie z takiego powodu, a to, że sterylizacja kotki metodą małego cięcia jest be, a to, że nie da się zrobić USG bez golenia kota, a to, że nie da się zrobić USG nerek bez 24 godzinnej głodówki, a to, że nie da się zrobić RTG stawów biodrowych bez narkozy, itd. itp. Wśród głosów przeciwników wczesnej kastracji, są też takie kwiatki jak szanowny pan weteryniarz, niejaki Szczepan K. grzmiący niczym ojciec dyrektor o barbarzyństwie, hańbie i innych tego typu farmazonach, no cóż, jak w każdej dziedzinie, tak i w tej ojców dyrektorów ci u nas dostatek ;> . I niestety jak w każdej innej dziedzinie, tak i w tej spośród całego mnóstwa miernot wyłowienie tych prawdziwych fachowców i mistrzów w swojej dziedzinie wymaga niejakiego wysiłku. Ale tak jak szukamy dobrego lekarza, gdy choruje ktoś w rodzinie lub my sami, bądź gdy potrzeba nam fachowej porady medycznej, tak samo gdy nasze zwierzaki potrzebują swoich lekarzy trzeba się ciut wysilić, żeby znaleźć tego, który zna się na swojej robocie i na szczęście takich da się znaleźć :)


Plusy, które widzę i ja i inni hodowcy, oraz to co wynika z tych badań, których wyniki są dostępne, to przede wszystkim:

- przechodzenie samego zabiegu i dochodzenie po nim do siebie, jest nieporównywalne u kota dorosłego a u kociaka. Zabieg u maluszka jest tak naprawdę o wiele prostszy i mniej inwazyjny (tu opieram się na opinii weterynarzy, wykonujących takie zabiegi) niż u kota dorosłego. Trwa kilkanaście minut, a maluchy jak tylko odeśpią narkozę latają jak z pieprzem, jak gdyby nigdy nic im się nie przytrafiło. Z dorosłymi kotami bywa różnie, jeden przechodzi zabieg i dochodzi po nim do formy dokładnie tak samo jak mały kociak, albo podobnie, a inny może i kilka dni mieć wyjętych z życiorysu.

- tylko wczesna kastracja eliminuje ryzyko wystąpienia takich chorób jak: rak sutka, narządów rodnych, ropomacicze, cysty na jajnikach u kotek a u kocurków głównie cysty przy ujściu z pęcherza moczowego. Im później zabieg jest przeprowadzany, tym większe prawdopodobieństwo wystąpienia, któregoś z wyżej wymienionych. W znajomej hodowli dwie koteczki kastrowane około roku już miały całkiem pokaźne cysty na jajnikach :o

- nie ma wahań nastrojów i eliminuje się u kota coś co ja nazywam "okresem zbuntowanego, pryszczatego nastolata" Kiedy kastrujemy kota, u którego hormony buzują już na całego organizm "głupieje" i nim sobie poradzi z przejęciem czynności wykonywanych przez hormony, a potrzebnych dla organizmu upływa czasem nawet i sporo czasu (badania mówią, że zazwyczaj około miesiąca, ale może to trwać nawet kilka miesięcy). Natomiast organizm maluszka ma zdecydowanie większe zdolności adaptacyjne i te czynności, które są do rozwoju organizmu potrzebne, przejmuje natychmiast przysadka mózgowa,

- to co jest istotne dla opiekuna kota - nie ma ryzyka, że kot zacznie znaczyć teren. MCO są rasą, w której jest dużo kocurów, które nie znaczą, a raczej znaczą tylko do kuwety, a nie leją po kątach :> Niemniej jednak, nigdy nie wiadomo na jakiego "typa" się trafi i to może dotyczyć tak kotki jak i kocura. Miałam już kotkę która pierwsza rujkę dostała w wieku 4 miesięcy - i to nie byle jaka tylko potężną, z radosnym wyciem i dzikim przytupem ;>

- dotyczy to również innych niepożądanych zachowań jak agresja, chimeryczność itp., które mogą być wynikiem burzy hormonów, ale nie koniecznie kastracja zawsze je wyeliminuje. Sam zabieg kastracji i nagłe odcięcie od hormonów przeprowadzony w okresie największego ich buzowania, również może doprowadzić do rozchwiania emocjonalnego kota, a co za tym idzie, kot będzie wymagał pracy, do tego umiejętnej i często mozolnej, żeby go do równowagi psychicznej przywrócić,

- całkowita eliminacja ryzyka, że opiekun zdecyduje się na zabieg w nieodpowiednim momencie (zły stan zdrowia kota, ruja, zbyt późny zabieg...). Eliminuje również ryzyko tego, że kot trafi na zabieg do - z przeproszeniem - konowała, który coś spaprze albo po prostu kota zabije swoim brakiem kompetencji, bo o takich przypadkach niestety również słyszałam,

- znam tylko jeden przypadek brzusznej przepukliny pooperacyjnej u kotki kastrowanej w wieku 3 miesięcy i wieeeeele u kotek kastrowanych później (dlatego min. ja stosuję boczne cięcie u moich kotem, bo eliminuje w 100% ryzyko jej wystąpienia po zabiegu)

- nie ma tego bum na tycie, które często przytrafia się kotom kastrowanym w wieku późniejszym,

- przeprowadzane do tej pory badania nie potwierdziły jakiegokolwiek wpływu wczesnej kastracji, na czynniki służące jako argumenty jej przeciwników, takich jak: niedorozwój cewki moczowej, nietrzymanie moczu, zaburzenia układu moczowo - płciowego, niedorozwój emocjonalny,

- natomiast badania wskazują na opóźnione kostnienie chrząstek nasadowych kości długich, co może prowadzić do tzw. spontanicznych złamań - to jest tak naprawę jedyny negatywny konkret w przeprowadzonych badaniach, natomiast ja nie słyszałam o ani jednym przypadku spontanicznego złamania u kotów wcześnie kastrowanych, natomiast słyszałam o kilku przypadkach takich złamań u kotów kastrowanych tradycyjnie.

- a do wszystkiego co powyżej dochodzi jeszcze bonus gratis, kastrując maluchy u siebie eliminuję ryzyko, że trafią w łapska pseudohodowcy i dla mnie jest to wisienką na torcie!


I jeszcze słów kilka o tym jak ja dochodziłam w mojej hodowli do wprowadzenia kastracji kociąt i troszkę moich obserwacji dotyczących moich własnych kotów.

Pierwszy miot wypuściłam do nowych domków z zapisem w umowie, że mają zostać wykastrowane, najpóźniej do ukończenia 1 roku życia. A gdyby sięgnąć jeszcze ciut wcześniej, do czasu mojego przygotowywania się do założenia hodowli - to był czas kiedy hodowców kastrujących swoje maluchy postrzegałam jako barbarzyńców okaleczających nieszczęsne biedactwa. tiaaaa, samej mi wstyd, że mogłam tak głupio myśleć, a na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że po prostu bardzo malutko na ten temat jeszcze wiedziałam :) Między innymi, mój pierwszy miot plus Florianek z drugiego, były taką kropką nad i, że prawie dojrzałam do wczesnej kastracji. Zabieg i Agata i Amelki przyprawił mnie o stan przedzawałowy. Agata opiekunowie odebrali niewybudzonego, ja nie pomyślałam o tym, żeby jego opiekunów na to uczulić, bo wydawało mi się, że żaden wet już czegoś takiego nie robi... jak się to mogło skończyć, pisać chyba nie muszę :/ Amelka z kolei trafiła do wetki, polecanej przez znajomych, pracownika wrocławskiej kliniki, wydawałoby się dobry wybór... tia, kobieta napchała jej tony nici do szwów wewnętrznych i rekonwalescencja trwała około 1,5 miesiąca, bo szanowna pani wet nie wpadła na pomysł, że to ona zabieg spaprała i dopiero któryś z kolei wet zorientował się w czym problem i doprowadził Amelkę do formy. Szczęścia w tym wszystkim i tak miała ogromnie dużo, bo, że tam nie wlazł stan zapalny, zapalenie otrzewnej, wstrząs, albo licho wie co jeszcze to tak naprawdę cud... Myślę, że nie muszę tłumaczyć ile stresu kosztowało to i mnie i opiekunów Amelki :/ Teraz Florianek. Florianek, to moje dziecko specjalnej troski, pochorował mi się bardzo ciężko tuż po porodzie i to, że udało mi się go z tego wyprowadzić, to kolejny cud. Nie będę całej historii opisywać, bo historię Florianka można przeczytać u mnie na Blogu. W każdym razie, na jego punkcie miałam i mam obsesję i panicznie się bałam zabiegu u niego i w efekcie kastrowałam go jak już nie było innego wyjścia, czyli smród z kuwety powalał ;) a miał wtedy już ponad rok. Jego kastracja to już był zupełny koszmar, z różnych względów. Po zabiegu dochodził do siebie dobrych kilka dni, a co gorsza, hormony zrobiły swoje i dziecina kompletnie mi się rozchwiała emocjonalnie. Doprowadzenie go do normalnego stanu zajęło mi dobrych parę miesięcy, a wszystko to niestety z mojej winy, bo czasem nadmiar troski bywa niestety szkodliwy. Cała trójka miała też problemy z nadwagą, to aż niewiarygodne jak niemalże w momencie po zabiegu potrafi nagle zacząć się odkładać tłuszcz :o Po tych doświadczeniach, przy chłopakach z miotu C, kiedy nadal jeszcze tak nie do końca byłam gotowa do kastracji maluszków u siebie, ze wszystkim opiekunami, podpisałam umowy zawierające wymóg kastracji, ale tym razem już nie później niż do 6 miesiąca życia. Tak samo z Dustinkiem, któremu po prostu się upiekło u mnie, ale nie na długo ;) Tu już zabiegi przebiegły bezproblemowo, chłopcy pięknie dochodzili do siebie, nie było tego bumu z przybieraniem na wadze, ani żadnych rozchwiań emocjonalnych :) No ale pomimo generalnie bezproblemowych zabiegów i tak opiekunowie stres mieli straszliwy i każdy z nich mi potem powiedział, że jeśli kiedykolwiek jeszcze kolejny kot, to będę chcieli już kastrata. Dziewczynki "D" i chłopcy "E" byli kastrowani u mnie i tak naprawdę z tych zabiegów byłam najbardziej zadowolona. Co prawda, to co przeżywałam zawożąc po trójeczce na zabieg, czekając na telefon z lecznicy... o matko, do przyjemności to nie należało, ale i tak byłam zadowolona, ż w końcu się na to zdecydowałam. Cała ta ekipa i wcześnie i ciut później kastrowana, rozwijała się rewelacyjnie :) Tak samo jak kocięta z wszystkich kolejnych miotów, bo po miotach "D" i "E" kastracja stała się standardem w mojej hodowli.

Widzę ogromną różnicę w rozwoju emocjonalnym kociąt wykastrowanych w wieku 3 - 4 miesięcy, a tymi, które kastratami nie zostały. Towarzystwo hodowlane. ech, staje się w pewnym momencie chude, lata bez portek ;) bo w głowie ma tylko amory. Do tego dochodzą oczywiście wahania nastrojów, stają się chimeryczne i marudne, raz są naburmuszone, by za chwilkę wisieć człowiekowi na głowie obsypując milionami pieszczot... po to by za chwilkę zaś się naburmuszyć. A dzieci kastrowane - nie, przynajmniej spośród moich kastrowanych dzieci, żadne ani nie miało najmniejszych zachwiań osobowości po zabiegu jak również ich osobowość kształtowała się w sposób jednostajnie ciągły i równomierny, bez szaleńczych skoków nastrojów, co kotom niekastrowanym - moim się zdarza w okresie dojrzewania. Te z kolei, które były wykastrowane wcześnie, najpierw są nadal na etapie szalonego dziecka, dokładnie tak samo jak przed zabiegiem - nie ma najmniejszej równicy w ich zachowaniu, potem stopniowo zaczynają stawać się coraz bardziej poważne i zrównoważone, aż do osiągnięcia w pełni dorosłego, ukształtowanego charakteru. Jeśli mam porównywać rozwój kociąt kastrowanych i niekastrowanych, to o wiele stabilniejszy i równomierny jest u młodocianych kastratów, bo u tych u których hormony budzą się w tym czy innym momencie, potrafi dochodzić, do - zazwyczaj chwilowych, ale jednak - zwrotów osobowości. Mają etapy gdy są kochane, radośnie zabawowe i pozytywnie nastawione do świata, po to by za chwilę robić za naburmuszeńca, który w każdym temacie jest na nie. Gdybym miała odnieść to do ludzkich dzieci, to dorastające niekastraty porównałabym - w dużym uproszczeniu oczywiście do tych balangujących, zbuntowańców i anarchistów - dziś jestem gotem, jutro rasta, by za chwilę stać się emo, a dorastające kastraty do grzecznych kujonków, poważnie myślących o kształceniu się, dla zapewnienia sobie świetlanej przyszłości :-P


Podsumowując, nie ma na dzisiejszym etapie wiedzy - a może raczej powinnam napisać, na obecnym etapie badań naukowych, jednoznacznej odpowiedzi, co jest lepsze czy kastracja wcześniej czy później, dlatego przytoczyłam obserwacje dotyczące moich kotów i wnioski, jakie wyciągam obserwując koty w innych hodowlach. Dla mnie plusów jest zdecydowanie więcej niż ewentualnych ryzyk, inaczej mówiąc, więcej widzę zagrożeń przy kastracji spóźnionej niż tej przeprowadzonej u malucha i dlatego zdecydowałam się na kastrację moich kociąt.


Opracowanie własne.
Kopiowanie, przetwarzanie, modyfikowanie i cytowanie wyłacznie za zgoda autora.




Polecana literatura związana z tematem:

- "Wczesna kastracja i sterylizacja psów i kotów" Monika Baś, Anna Cywińska;

- "Nowotwory gruczołu sutkowego u psów i kotów. Część I. Występowanie, przyczyny, objawy kliniczne i wygląd makroskopowy" Rafał Sapierzyński;

- "Nowotwory gruczołu sutkowego u psów i kotów. Część II. Rozpoznawanie, obraz mikroskopowy, leczenie i rokowanie" Rafał Sapierzyński;

- "Early Age Altering" Susan Little, DVM, DABVP (Feline)







KONTAKT:

Agata Kozłowska
tel.: +48 693 465 475
e-mail: tinwerina@gazeta.pl
Sosnowiec

Design by morigan © 2007-2018 All rights reserved